Zacznę tak, jak zaczyna każdy „dziadek”: Dawno temu we Wrocławiu na Hali Targowej na 1 piętrze stał automat arcade.
Rodzice przechodząc obok wiedzieli, że należy bardzo mocno trzymać swoje pociechy, bo jeśli tyko potrafiły chodzić, to widząc chmarę swoich rówieśników tak mocno wpatrzonych w coś na ekranie, musiały nawiać i tam się znaleźć. Tak też było ze mną – nawiałem.
Po dopchaniu się w końcu do tej dziwnej szafki z ekranem (w asyście słownych i nie tylko słownych utarczek) wszystko stało jasne, to gra – i to jaka – „Galaxian”: Jesteś dowódcą statku lecącego gdzieś w gwieździstych przestworzach i odpierającego podstępne ataki kosmicznych stworów.
Nic więcej nie potrzeba. Obserwacja jaką monetą trzeba dysponować, odwrót na pięcie do rodziców i po powrocie nerwowe czekanie na swoja kolej, żeby po chwili lecieć w kosmicznych przestworzach.
Zabawa cudowna niestety zakończona, jak to bywało zwykle, dość szybkim napisem GAME OVER. W sumie właśnie sobie uświadomiłem, że to pierwsze słowa po angielsku, które z racji swojej silnej wymowy zapamiętałem i zrozumiałem – kończyły świetną zabawę.
Myślę, że każdy po wyjściu z takiego miejsca marzył, by mieć taki automat na wyłączność. By codziennie móc za darmo eksterminować obcych w gwiezdnych przestworzach. Na szczęście wkrótce nastąpiły czasy domowych komputerów i dzięki temu każdy z nas miał swojego prywatnego arkada, nie raz dzieląc się nim z kolegami.
Przyznam się jednak, że wspomnienie tego podniszczonego automatu nie raz wywoływała uśmiech na mojej twarzy.
Po wielu latach na jednej z giełd przykuł moją uwagę stos elektroniki. Po obejrzeniu, cóż to takiego, uświadomiłem sobie, że mam przed sobą płytę główna z grą GALAGA 88!
Jest to trzeci arkadowy singiel Galaxiana – po Galadze i Galapusie, wydany przez Namco w roku 1987. O wiele bardziej rozbudowany od Galaxiana.
Oczywiście nie oparłem się zakupowi! Może będę miał swojego prawie Galaxiana i przy okazji jakiejś wspólnej imprezy będziemy mogli przy nim stanąć i wypełnić ścianę sławy swoimi inicjałami.
cdn.